Penis znaleziony na drodze – trudno chyba o lepszy początek (a właściwie końcówkę) dla powieści. Do tego nieczęsto przychodzi nam obcować z tworami mozambickiej wyobraźni. Ostatni lot flaminga, powieść mozambickiego pisarza Mia Couto przedstawia historię dość szczególną (jak wszystko w tej książce) – w maleńkiej Tizangarze (mimowolne skojarzenia z Macondo) wybuchają kolejni żołnierze ONZ. Wybuchają i nie zostaje po ich ciałach nawet strzępek, giną bez śladu. Co dzieje się z żołnierzami? W jaki sposób giną? Czy zostali zamordowani? Na te i na wiele innych pytań odpowiedzieć pragnie wysłannik Zachodu, „obcy” i ślepo błądzący po nieznanym świecie Włoch, ale także pierwszoosobowy narrator tej magicznej opowieści i wiele innych, mniej lub bardziej osobliwych postaci zamieszkujących nie do końca rzeczywistą Tizangarę.

Na kartach powieści spotkamy administratora, którego ręce płoną od dotyku kobiet, jego żonę Ermelindę słyszącą statki nie przybywające do Tizangary od ponad stu lat, młodą ponętną kobietę o twarzy staruszki, nadworną prostytutkę-filozofkę występującą w związku z powieściową intrygą jako ekspert od męskich członków, księdza Muhando złorzeczącego na Boga, gdy tylko Ten źle się sprawi, Sulplicia uwalniającego się przed snem ze swojego szkieletu, flaminga tworzącego pierwszy w dziejach świata zachód słońca swym samobójczym lotem w stronę tej gwiazdy, matkę narratora, która mimo doskonałego wzroku, przez całe życie nie może zobaczyć własnego syna i wielu innych. A pamiętać należy, że wyraziści bohaterowie to tylko jedna z doskonale dopracowanych części składowych tak misternie, a zarazem swobodnie i lekko skonstruowanej fabuły.

Dawno już nie spotkałem się z powieścią, w której tyle się „dzieje”. A dzieje się w tej powieści, dzieje nieustannie – i to w każdym właściwie zdaniu (ileż tu „przypadkowych” aforyzmów i myśli skrzydlatych!), akapicie, wydarzeniu, dialogu. Każda postać jest tutaj feerią i wybuchem (a wybuchy to jedna z wielu osi, wokół których obraca się fabułą tej baśniowej, a przecież także realistycznej opowieści) barw, kształtów, odniesień, przeinaczeń i dziwności.

Stworzony przez pisarza barwny, poetycki idiolekt, doczekał się już, jak czytamy na czwartej stronie okładki, własnego słownika. Ja, a ze mną bez wątpienia inni czytelnicy tej króciutkiej powieści, chciałbym doczekać się kolejnych, przetłumaczonych na język polski utworów prozatorskich Mia Couto. Naprawdę magiczny realizm magiczny.


PS. Pierwotną wersję recenzji z książki Couto przygotowywałem spory już czas temu, bo, jeśli się nie mylę, w marcu ubiegłego roku. Recenzja przeznaczona była dla nieistniejącego już krakowskiego miesięcznika kulturalnego "Arte" (okazało się, że wcześniej ktoś już napisał recenzję z tej książki, więc moja, siłą rzeczy, pójść do druku już nie mogła). Nie o moich perypetiach recenzenckich w tym miejscu chcę mówić - kiedy czytałem Ostatni lot flaminga książki nie było jeszcze na rynku. Pisząc swoją krótką recenzję spodziewałem się zaledwie włączyć w, jak się wtedy spodziewałem, chór zachwyconych tą skromną, niewielką, a zarazem magiczną i wciągającą książeczką recenzentów. Niestety, nic takiego się nie stało. W prasie właściwie zupełnie przemilczano tę książkę. Ogromne to nieporozumienie. Wśród wielu książek, o których w prasie (zarówno wysokonakładowej jak i niszowej, specjalistycznej) w roku 2006 nie pisano i nie mówiono, mimo że na to bez jakichkolwiek wątpliwości zasługiwały, jedno z najwyższych miejsc zajmuje właśnie niewielka książeczka Couto. Wielka szkoda.

*

[Tekst i dołączony doń PS. pochodzą z kwietnia 2006 roku, kiedy to opublikowano tę recenzję na stronach Wirtualnej Polski. Recenzja z dzisiejszej perspektywy co najwyżej średnia, ale warto przypomnieć ją choćby dlatego, że sama powieść Couto nie powinna zostać zapomniana. Tym bardziej, że dzisiaj można ją nabyć za grosze w księgarniach z tanią książką. Przyznaję też, że moje ówczesne i jednak nieco przesadne zachwyty powodowane były przede wszystkim zupełnym przegapieniem powieści przez znakomitą większość rodzimej krytyki - GW]


[Mia Couto, Ostatni lot flaminga, przeł. Elżbieta Milewska, Wyd. PIW, Warszawa 2006]

0 Response to "Mia Couto - Ostatni lot flaminga"

Prześlij komentarz