Niezbyt oryginalny, choć sugestywny tytuł tej książki (będący niejako nawiązaniem do jednej z poprzednich książek Lisa – „Co z tą Polską?”) jest parafrazą znanych słów byłego prezydenta USA i jak tłumaczy Lis: „Mówię do siebie, do nas, do władzy – >>Polska, głupcze!<<. Clinton i jego ludzie, mówiąc: >>Gospodarka, głupcze!<<, nikogo nie obrażali. Przypominali sobie, wypisując to hasło na ścianie, o tym, co najważniejsze, by w chaosie nie zgubił się cel. I drogowskaz. Lepiej o nim pamiętać, zanim na drodze pojawi się inny: >>Ślepa ulica<<”. Lis ma słabość do wielkich, niejednokrotnie patetycznych słów, dawania rad, często stawia się wobec naszych polityków w pozycji mądrzejszego wujka, co to i skarcić umie i uśmiechnąć się przy okazji, bo jakby to wyglądało tak stracić cały swój wdzięk i urok w jednej chwili. Najważniejsza jest jednak – zdaje się nam mówić autor książki – ojczyzna, naród, moja ukochana Polska! Już we wstępie deklaruje: „To nie jest reality show. To jest nasz kraj, który dostał największą szansę w historii”. Kiedy w innym miejscu cytuje słynne, irracjonalne fragmenty przesłuchania – mowa o pytaniach posłanki Błochowiak stawianych Adamowi Michnikowi – Lis podkreśla: „Pośmialiśmy się już, wesoło? Bo mnie nie jest wesoło. Oto pierwsza w wolnej Polsce komisja śledcza bada być może największą, a na pewno najgłośniejszą aferę III RP. I w sporej części przesłuchania zamieniają się w kiepski kabaret”. To, że Lis do opisywanych przez siebie problemów i patologii polskiej polityki podchodzi z tak wielką powagą, by nie powiedzieć namaszczeniem, wydaje się być w pełni zrozumiałym dla wszystkich, którzy chociażby pobieżnie obserwują, co dzieje się na salonach naszej władzy. Z drugiej strony nie gubi Lis ani na moment talentu sprawnego, jednego z najbardziej utalentowanych polskich publicystów z zacięciem polemicznym, dla którego głównym orężem są poczucie humoru, wykpiwanie głupoty posłów i senatorów, szydzenie i celne podsumowywanie idiotycznych niejednokrotnie wypowiedzi rządzących nami postaci. Zdarza się też, że bezradnie rozkłada ręce, bo też i co tutaj komentować, kiedy mowa na przykład o bezmyślnych krytykach Balcerowicza, o seksualnych lapsusach Leszka Millera czy zdarzeniach z życia posłów Samoobrony? Wszystko napisane świetną polszczyzną, okraszone cytatami z literatury pięknej czy klasycznej myśli politycznej (pojawiają się nawet cytaty z dzieł Lenina!) – czyta to się szybko, bo też wciąga książka Lisa jak dobra powieść. Dużą zaletą książki Lisa jest to, że pełni ona rolę swoistego przypominacza, kalendarza zapomnianych, zamierzchłych już częstokroć wydarzeń, osób czy wypowiedzi (kto z nas jeszcze pamięta walentynkową konferencję prasową Kazimierza Marcinkiewicza? Kto pamięta, że Aleksander Kwaśniewski jeszcze jakiś czas temu nazywał księży trzecią płcią? Kto jeszcze pamięta nazwisko „rzecznika tysiąclecia”?). Jest też książka Lisa słownikiem wyrazów i wyrażeń obecnie obcych czy zredefiniowanych pojęć – Lis tłumaczy, niczym polonista wykładający niezbyt rozgarniętym uczniom, co znaczą i od wieków znaczyły dane słowa, jaka jest ich etymologia, wyjaśnia czym charakteryzuje się moher (idzie, oczywiście, o wełnę z kóz angorskich) i dlaczego z Włodzimierza Cimoszewicza nie do końca taki żubr (wiadomo przecież, tłumaczy nam znany dziennikarz, że żubry występują „w stadach po 15-18 sztuk, a okres rui przypada u nich na sierpień i pierwszą połowę września”). Raz jeszcze odnieśmy się do wstępu książki. Odnajdziemy tam bardzo ważne słowa: „Gdy polityka – jak w Polsce – jest marnej jakości, a politycy są mizerni, niedojrzali i nadpobudliwi, bardzo cierpią nie tylko ludzie. Cierpią także słowa. Bo niedostatek myśli kompensowany jest nadmiarem słów. Bo brak czynów jest zagadywany. Bo nieporadność w zmienianiu rzeczywistości wymaga jej zaklinania. Albo zakłamywania. A najczęściej jednego i drugiego”. Żeby jednak nie było zbyt słodko, kilka słów o minusach książki. Lis dość często się powtarza, raz mówiąc na dany temat nieco więcej, innym razem o jakiejś kwestii zaledwie napominając. Powtarzanie się karygodnym błędem być nie musi, bo też może nieuważny czytelnik dzięki takiemu wbijaniu treści do głowy na siłę ostatecznie coś wyniesie z tej ważkiej lektury, ale jeśli już się powtarzamy to warto byłoby pomyśleć o systemie odsyłaczy w rodzaju „patrz hasło: [i tu np.: „kamasze”]”. Niby drobiazg, a jednak. Dużo większym, karygodnym właśnie, błędem jest za to w przypadku takiego leksykonu, subiektywnej antologii haseł brak spisu treści! Nie wiem czy jest to zwykła pomyłka edytorska czy może świadomy zabieg (czytajcie książkę od pierwszej do ostatniej strony, a nie, będziecie sobie skakać od hasła do hasła jak pszczoła po kwiatkach!) – w każdym razie błąd. Nie byłoby też grzechem, gdyby Lis wystarał się o jakąś notę edytorską, gdzie podać mógłby źródła swoich cytatów (nie tyle idzie tutaj o słowa polityków – raczej już o cytaty z dzieł Gogola, Prousta czy Lenina), a nawet odesłać zainteresowanych czytelników do lektur, w których mogliby więcej poczytać na zadane przez autora tematy. Tego, że pomyliły się autorowi słowa dziecięcej piosenki „Kundel bury” wytykać już nie będziemy, bo zdarzyć się może każdemu, a prawdą jest też, że mnie uczono tej piosenki zaledwie kilkanaście lat temu, a Lisa uczono jej lat temu pewnie kilkadziesiąt, więc miał prawo zapominać. Swoją drogą pamiętać tyle faktów, nazwisk i wydarzeń to nie lada sztuka, a jakiś tam bury kundel – kto by się przejmował. Ze słynnym powiedzeniem Ludwika Dorna („bura suka”) radzi sobie za to autor znakomicie i tutaj przejęzyczeń już nie uświadczysz, czytelniku. Zawsze też w przypadku takich subiektywnych leksykonów zachodzi podejrzenie, że jednym dostaje się gorzkich, mocno krytycznych słów mniej (chociażby politykom dawnej Unii Wolności), a drugim więcej (PiS, Samoobrona czy Leszek Miller). Innym jeszcze problemem w przypadku takich zestawień jest to, że z dnia na dzień dochodzą coraz to nowsze hasła, które do książki Lisa nie trafiły – może więc przyjdzie czas na tom drugi? Już dzisiaj można wymienić całą rubrykę świeżych wpadek i lapsusów: Włoszczowa, małpa w czerwonym, Polska jest kobietą, seksgate, taśmy prawdy, kobietony, lista ciężarnych uczennic, Irasiad i wiele, wiele innych. Póki co jednak cieszmy się tym, co mamy, bo naprawdę warto tę książkę przeczytać.

{Tekst ze stycznia 2007 roku, opublikowany na stronach Wirtualnej Polski}

[Tomasz Lis, Polska, głupcze!, Świat Książki, Warszawa 2006, Wyd. I]

0 Response to "Tomasz Lis - Polska, głupcze!"

Prześlij komentarz