Być może powinienem był przygodę z Mankellem rozpocząć od, dajmy na to, „Mężczyzny, który się uśmiechał”, „O krok” czy debiutanckiego „Mordercy bez twarzy”. Przygoda rozpoczęła się jednak właśnie od „Psów z Rygi” i teraz to sobie można gdybać. Tyle się naczytałem o niesamowitym klimacie i mroku tej prozy, że spodziewałem się, bo ja wiem, kryminalnego odpowiednika, a zarazem połączenia Poego, Baudelaire’a i Sartre’a. W „Psach z Rygi” otrzymałem zamiast tego solidną kryminalną rozrywkę, policyjno-szpiegowski dreszczowiec korzystający obficie z teorii spiskowych ze szczególnym uwzględnieniem wszechmocnego „układu”, z jakim mamy do czynienia w Europie Wschodniej tuż po przewrocie 1989 roku.
Oczekiwałem, że proza Mankella zdołuje mnie i zgwałci psychicznie, że tym, czego po lekturze będę chciał najbardziej będzie jakaś zgrabna forma samobójstwa. Zamiast tego dostałem do ręki wartki, emocjonujący i trzymający w napięciu do samego końca film sensacyjny, którego akcja dzieje się w Szwecji, a następnie w Rydze, która Wallanderowi jawi się jako co najmniej tajemnicza i obca. Rozczarowanie? Nie, bo – przepraszam za sformułowanie – „rozrywka kryminalna” to pierwszorzędna i trudno się tutaj czepiać. Jeśli mieć tutaj do kogoś pretensje to albo do siebie, bo być może nie jest to najbardziej „klimatyczna” rzecz Mankella albo do recenzentów, którzy o tej mitycznej już przyciężkawej i dusznej atmosferze rozpisują się w każdym swoim kolejnym poświęconym Mankellowi tekście, co być może robią z przyzwyczajenia, z nudów lub po prostu z racji kłopotów napotykających każdego piszącego o literaturze kryminalnej, bo w rzeczy samej nie jest to robota łatwa i przyjemna, o czym jeszcze kiedyś napiszę pewnie szerzej.
Nie znaczy to też, że „Psy z Rygi” to opowiastka radosna i wesoła – nic z tych rzeczy. Ale spójrzmy prawdzie w oczy i spróbujmy sobie przypomnieć ileż to dziesiątek radosnych i wesołych kryminalnych opowieści czytaliśmy w ostatnich latach. Powiedzieć: „kryminał”, to powiedzieć zarazem: „atmosfera i klimat”, „niecne sprawki i kolejne trupy”, „przygnębienie i depresja”, trudno się więc dziwić tak uporczywym podkreślaniem występowania tych właśnie – zdawałoby się, oczywistych i wymaganych prawem gatunku – cech w prozie Mankella. Tak to już niestety działa. Skoro Szwecja, skoro północna Europa, skoro ciemno, zimno i śnieg, to od razu „skandynawski spleen” i „duszna, zawiesista atmosfera”.
A czy krytyka komunizmu w wydaniu sowieckim jest tutaj rzeczywiście „miażdżąca”? Może i miażdżąca, ale zarazem dość przewidywalna, powierzchowna i – przynajmniej dla odbiorcy z Europy Środkowej – mało oryginalna. Tak czy siak, przeczytać można „Psy z Rygi” dla samej chociażby przyjemności zapoznawania się z kolejnymi zapętleniami fabularnymi i nawet takie, rozrywkowe, odczytanie satysfakcjonuje w zupełności. A zagorzałych miłośników kryminałów, o zakochanych w komisarzu Wallanderze nawet nie wspominając, zapewne nie spotka w związku z lekturą „Psów z Rygi” najmniejsze nawet rozczarowanie.



[Henning Mankell, Psy z Rygi, przeł. Grażyna Ludvigsson, Wyd. W.A.B., Warszawa 2006] [info]

0 Response to "Henning Mankell - Psy z Rygi"

Prześlij komentarz