Angelice Kuźniak udało się w „Marlene” stworzyć wyjątkowy, pełen fascynujących sprzeczności i paradoksów, portret niemieckiej artystki. Choć autorka opowiada nam zaledwie wybrane historie z życia Dietrich, otrzymujemy obraz niezwykle esencjonalny, coś w rodzaju pars pro toto klasycznej biografii. Kuźniak – w najobszerniejszej, pierwszej części książki – najwięcej miejsca poświęca jej trudnym relacjom z Niemcami (choć trudno w to uwierzyć, jeszcze dzisiaj – przez swoje zdecydowane przeciwstawienie się nazizmowi, emigrację i przyjęcie w 1939 roku amerykańskiego obywatelstwa – część rodaków uważa ją za zdrajczynię) oraz „polskiemu epizodowi”, a więc wizytom w naszym kraju w 1964 i 1966 roku, drobiazgowym przygotowaniom do koncertów w Polsce czy krótkiej, ale intensywnej znajomości z Cybulskim. Wbrew pozorom nie oznacza to jednak, że „Marlene” jest próbą przypodobania się pseudo-patriotom, którzy uważają, że Polska znajduje się w centrum wszechświata, a każdy obcokrajowiec o tyle jest godny uwagi, o ile był silnie związanym z naszym krajem. Nic z tych rzeczy. Prawdą jest, że Polacy szaleli swego czasu na punkcie tego „błękitnego anioła” przybywającego z jakiegoś lepszego, zgoła boskiego świata i że ponad sześćdziesięcioletnia już wtedy Dietrich umiała tę naszą miłość odwzajemnić, ale też nie ukrywa Kuźniak, że usilna, chorobliwa wręcz potrzeba akceptacji i uwielbienia zaspokajana była przez Marlenę z równym powodzeniem także w innych miejscach globu.

Tym bardziej porażająca jest cała druga część książki, w której przyglądamy się z bliska trwającemu całe 17 lat gaśnięciu artystki, kiedy to Dietrich po założeniu bajpasów i upadku w czasie (jak się okaże – ostatniego w jej życiu) koncertu w Sydney zamyka się w swoim paryskim apartamencie. Jak przyznała po latach jej córka, Maria Riva (jedna z głównych rozmówczyń autorki książki): „Myślę, że się bała. Ale nie chciała się poddać, nie umiała przyznać, że nie może już znieść tego życia. Trudno być legendą. Wyglądać zawsze tak, jak ludzie sobie życzą, mieć ciągle trzydzieści lat, nigdy nie rozczarować publiczności”. Drugą część książki mógłbym podsumować słowami Mike’a Gibsona, który w relacji z jej ostatniego koncertu konstatował: „Bez wątpienia jej show jest najodważniejszym, najsmutniejszym, najbardziej słodko-gorzkim przedstawieniem, jakie kiedykolwiek obejrzałem”. Mógłbym, ale muszę w tym celu dokonać kilku delikatnych, choć znaczących przesunięć. Przede wszystkim te niespełna dwie dekady spędzone w paryskim mieszkaniu nie były już żadnym „show”, gdyż – w najlepszym wypadku – był to dojmujący monodram wystawiony bez udziału widowni. Na wyraźne żądanie głównej (de facto jedynej) bohaterki – Dietrich do absolutnego minimum ograniczyła wtedy liczbę osób, którym pozwoliła przekroczyć próg jej apartamentu (proszącemu o spotkanie z nią Hildegardowi Knefowi odpowiada: „Zapamiętaj mnie taką, jaka byłam kiedyś”). Jej ostatnie „przedstawienie” w żadnym bądź razie nie było słodkie, ale coraz bardziej gorzkie, coraz tragiczniejsze, coraz smutniejsze.
[...]
W tytule niniejszego tekstu nazywam „Marlene” reporterskim czytadłem, co na pierwszy rzut oka wydać się może określeniem deprecjonującym. Nic bardziej mylnego. Książkowy debiut Angeliki Kuźniak łączy w sobie wszystkie chyba cechy świetnego reportażu: przygotowanie merytoryczne, dbałość o fakty, przeprowadzone wnikliwe śledztwo dziennikarskie, subiektywny wybór kilku szczególnie dla autorki istotnych wątków, doskonale opanowany warsztat pisarski (zwrócenie uwagi na detale, skrupulatne opisy, temat reportażu dużo istotniejszy od jego autora, itd.) oraz, last but not least, wciągnięcie do opowiadanej historii czytelnika i to już od pierwszego zdania („Trzy szmaty do podłóg Marleny Dietrich otrzymały numer katalogowy 70039”). Kolejna, po „Gottland” Szczygła czy „Białej gorączce” Hugo-Badera, świetna reporterska opowieść. Szkoła „Dużego Formatu” rządzi.

[Angelika Kuźniak, Marlene, Wyd. Czarne, Wołowiec 2009]

Fragment tekstu pt. Reporterskie czytadło. Całość do przeczytania na łamach "Twórczości" nr 7/2010.

0 Response to "Angelika Kuźniak - Marlene"

Prześlij komentarz