Pastisz powieści antykonsumpcyjnej i prozy zaangażowanej, połączenie zawoalowanej formy pogrywającej sobie z czytelnikiem powiastki z wielopłaszczyznową polifonią. Nie jest to dzieło wybitne i rewolucyjne, ale lektura ta nie będzie czasem straconym.
Pociąg dociera do dużego miasta. Wysiada z niego obcokrajowiec, właściciel dawno już niemodnej walizki poobklejanej kalkomaniami. Od tego momentu fabuła toczy się błyskawicznie. Co kilka stron na scenę wkraczają kolejni bohaterowie: tragarz kończący kolejny dzień użerania się z bagażami, nie mniej znużony oficer, któremu najwięcej problemów sprawia własna żona oraz płatny zabójca wypełniający niewiarygodnie dobrze płatne zlecenie. Celem jest Kobayashi, cudzoziemiec z charakterystyczną walizką.
„Rezydenci” są nie lada gratką dla skrupulatnie starającego się wykonywać swoją pracę krytyka literackiego. Wyzwaniem będzie więc z pewnością polifoniczność powieści (pozbawiony omnipotencji, wchodzący w skóry-style kilkunastu kolejnych bohaterów, trzecioosobowy narrator). Nie jest to powieść w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Owszem, całość rozpoczyna się jak wciągający thriller, a może nawet kryminał (nie wiadomo skąd i po co przybywający obcokrajowiec, walizka z niezidentyfikowaną zawartością, morderstwo na peronie i intrygująca rozmowa w hotelu – wszystko to już pierwszym rozdziale), jednak za moment okazuje się, że jeden z bohaterów może zniknąć z powieści bez słowa, a przeciętna pokojówka Marta wyrasta na jedną z kluczowych postaci.
Do tego: autotematyczne zapiski autora (narratora? kolejnego bohatera powieści?); wrażenie swoistej interaktywności i pisania „na żywo” – czytelnik czuje się tak, jakby autor pisał książkę w czasie rzeczywistym; wymieszanie światów, realiów i środowisk (teoretycznie akcja umiejscowiona gdzieś w obrębie Trójmiasta, jednak na ile jest to znaczące i prawdziwe?); znaczące i problematyczne może być umiejscowienie akcji w czasie (bliżej nieokreślona przyszłość, w której dochodzi do „kapitalistycznej” powtórki grudnia ’81? A może powrót do dość szczególnie pojmowanej przeszłości?). Liczne, przeplatające się ze sobą wątki, które potrafią się w najmniej oczekiwany sposób rozwinąć (lub zwinąć) ze szczególnym umiłowaniem autora do (świadomych?) uproszczeń i kalek powieściowych. [...]

Dłuższy fragment nieco zmienionej recenzji, która ukazała się parę dobrych lat temu w nieistniejącym już krakowskim miesięczniku Arte

[Adam Ubertowski, Rezydenci, Wydawnictwo FA-art, Bytom-Katowice 2005]

0 Response to "Adam Ubertowski - Rezydenci"

Prześlij komentarz